Zdecydowanie "Jak w niebie"!

Data:
Artykuł zawiera spoilery!

Dawno mnie tu nie było, ależ zmiany, wow! Zaczynam się rozglądać, co też ja ostatnio oglądałam, czego nie oceniłam....Hm, może "Jak w niebie" Kay'a Pollaka? I co widzę? Doktor Pueblo dał mu tylko 5 punktów całościowej oceny? I że co? Napisał w notce, że to sztampa? Że powtarzalne? Że to typowy produkt? Przewidywalne? Jakieś Hollywood?
Nie i nie i nie. Nie zgadzam się. Wszystko mi mówi, że to nieprawda.

Film opiera się na schemacie, który jest znany, tak, to prawda. Mała, zgromadzona niemal przypadkowo społeczność, bohaterowie, którzy spotykają się na próbach parafialnego chóru. Wychodzi im to miernie, śpiewają sobie pieśni kościelne, podczas prób rozmawiają przez telefon, spóźniają się, kłócą. Później zjawia się ten właściwy zapaleniec, zarażony pasją idealista, robi czary mary i prowadzi za sobą w wyższe rejony. Nudne spotkania zaczynają odkrywać w ludziach głębię, terapeutyzować, wyzwalać. Tyle mogę napisać bez obawy o spojlerowanie. Taki schemat. Zresztą, jeśli widzieliście "Włoski dla początkujących" nie unikniecie porównań, to podobny mechanizm. Ale na samym początku zgodziłam się, że oś fabularna jest znajoma, prawda?
Jednak od tych wszystkich historyjek o sportowych zespołach, które tylko czekały na iskrę pasji i właściwego trenera "Jak w niebie" oddziela cała kategoria! Ten film jest po prostu więcej wart. Z kilku poważnych powodów.

To kino europejskie. Niby nic, a jednak. Począwszy od sposobu budowania postaci, bez przerysowań, ckliwości i uproszczeń, przez narrację, niespieszną, bogatą w szczegółowe zbliżenia, przez dialogi - mądre, jeśli zabawne, to nie żenujące, montaż, zdjęcia -naprawdę, wiele ze scen zostaje w pamięci ze względu na ich estetyczną wartość, aż po zaskakujące finalne rozwiązanie, które powala i odbiera głos (choć paradoksalnie chce się śpiewać). Wszystko woła o europejskiej szkole filmowej i porównywanie filmu do sztampowej, amerykańskiej produkcji - to krzywdząca recenzja dla Pollaka.

Owszem, nie wszystko jest idealne. Coś się "pomerdało" reżyserowi w scenach końcowych. Nie bardzo rozumiem dlaczego główny bohater jeździ na rowerze po mieście w czerwonej koszuli i bezpośrednio potem wpada do budynku konkursowego w koszuli szarej, dlaczego tak pięknie, swobodnie wyszła fabularnie scena w więzieniu (co raczej wymagałoby kilkumiesięcznej terapii), dlaczego niektóre ważne informacje padają jakby od niechcenia - wytłumaczcie mi, ona w końcu będzie miała dziecko? :P, ale w kontekście całości - to pikuś.

Ten film ma w sobie to coś. Coś, co wywołuje, jak ja to określam - reset emocji. Czy to wstydliwe? Tak, przyznałam, filmów fabularnie podobnych jest więcej, ale wykonanie w tej sytuacji podnosi klasę "Jak w niebie" o kilka dobrych oczek.

Jaki ten film ma świetne sceny. Ta z padającym śniegiem - rewelacja, scena z jazdą na rowerze, moment, w którym Lena, mimo, że właśnie przed chwilą naga - okrywa się sukienką nad rzeką, jej dzielny śmiech nad kasą w sklepie i opowiadany dowcip, fantastyczne uniesienia Daniela, podczas prób, kiedy niemal wychodzi z siebie, podczas koncertów, jego zakłopotania, bezradności i gniew, niesamowita scena rozpaczy nad butelką pastora Stiga. Ten film jest po prostu autentyczny i robi sobie co chce z naszymi emocjami. Jeśli ktoś uważa, że to żałosne, powtarzalne i mierne - to może ma do tych resetów emocji stosunek negatywny, tak ogólnie? Nie czułam się ani przez chwilę zmaniupulowana, ani przez moment wzięta pod włos, prowadzona na granicy żałości. To jest prosta historia, ale za to świetnie opowiedziana.

Aktorstwo. No, proszę państwa, kapelusze z głów. Nic więcej do dodania.

Muzyka. Eeeee, mimo faktu, że film opiera się na śpiewie, muzyce, graniu - wcale nie jest tu najważniejsza. Choć ostatnia scena może mówić coś zupełnie innego. Bardzo żałuję, że nie uczestniczę w żadnym muzycznym zgromadzeniu. Sposób, w jaki Daniel poznaje swoich podopiecznych - przez szukanie wewnętrznego dźwięku - piękny.

Jest to film, który broni się jakością scenariusza, grą aktorską i unikaniem manipulacji. To zdecydowanie więcej niż 5, dla mnie to całe 8....

Widzę, że notka pisana jest od początku jako głos polemiczny z moją oceną, czyli że wypada mi odpowiedzieć :)

Primo po pierwsze. Podobno wszystko co napisałem to nieprawda... ale zgadzasz się, że historia jest sztampowa. Dla Ciebie to nie problem, bo bardzo wysoko cenisz inne elementy, a dla mnie był problem, bo najwyraźniej aż tak wysoko ich nie ceniłem. Jeśli po 15 minutach wiem (mniej więcej) jak się cały film będzie rozwijał, to oglądanie mi po prostu radochy nie daje, nic na to nie poradzę. Lubię gdy filmy mnie zaskakują, a ten mnie zaskoczył jedynie całkowitym brakiem zaskoczenia. To trochę za mało na wysoką ocenę ;)

Primo po drugie. Napisałem wyraźnie, że hollywoodzka sztampa jest zastąpiona przez skandynawską sztampę, czyli tym samym również przyznałem, że film jest w duchu europejski, a nie amerykański. Problem w tym, że mi kino skandynawskie już się też znudziło. Na początku ten patent mi się podobał: oryginalni bohaterowie, często nieprzystosowani do życia, ale o dużym sercu, konwencja ciepła, komediowo-dramatyczna itp. Ale po obejrzeniu wielu takich filmów (Włoski dla początkujących, Historie kuchenne, Elling, 101 Reykjavik, Noi Albinoi, Zakochani widzą słonie, Wilbur chce się zabić) już mi się to po prostu przejadło. Gdybym obejrzał "Jak w niebie" wcześniej, to pewnie oceniłbym wyżej.

Primo po trzecie. Wypraszam sobie sugestie, że mam negatywny stosunek do szczerych emocji. To jakiś szantaż emocjonalny. Film mi się nie podoba ze względu na wtórność, to znaczy, że serca nie mam? Ejże! :)

:):):) No nie wiem, może się wstydzisz, tak po prostu. Mnie się jeszcze kino skandynawskie nie przejadło. Ale to bez związku.
Jest mi ogólnie wszystko jedno, czy fabularnie temat jest mi znajomy czy nie. Ostacznie, ile widziałeś filmów o wojnie, a ile o miłości, zbrodni, dorastaniu, przemocy, rodzinie bla bla bla. A jednak są wśród nich takie, które ruszają Cię bardziej niż inne. Może, jakbyś jednak obejrzał więcej niż 15 minut, to oceniłbyś wyżej?

Obejrzałem cały :P

Po prostu mnie nie ruszył. Nie chodzi o tematykę, tylko o mało oryginalny sposób prezentacji, tzn. najpierw nieufność, potem rodzące się zaufanie, potem pierwsze sukcesy i prawdziwa przyjaźń, potem kryzys, a potem jednak przełamanie... no wiesz to jest to co nazywam sztampą, i to co mi przeszkadzało, a nie tematyka, czy emocje, które przecież tak uwielbiam ;))

A zdjęcia? A rozwiązania fabularne? Nic Ci się w ogóle nie podobało? Co podobało Ci się na tę piątkę?

Doktor, czy my kiedyś nie rozmawialiśmy na temat filmów, które bardziej ruszają kobiety? :P

No nie wiem, czy ten film bardziej rusza kobiety (chyba że lapsus jest kobietą ;)) Zajrzałem na oceny i widzę, że on (film a nie lapsus, jak z lapsusem to nie wiem :)) w ogóle wszystkim się podoba oprócz mnie (co napełnia mnie dodatkowo jakąś perwersyjną satysfakcją ;))

Co mi się podobało? No generalnie cały był fajny. Fajni bohaterowie, fajne dialogi, fajne sceny. Tylko, że mi się fajność tak właśnie średnio (na 5) podoba :)

Kurde. zastanawiałem się, o co Ci chodzi i ze zdziwieniem zauważyłem , że dałem 9 temu filmowi. Ale teraz już wiem - ten film jest sztampowy tak samo, jak sztampowe są baśnie. Sam tytuł sugeruje, że to taka specjalnie idealistyczna, bajkowa klimatyczność. W kategorii "pozytywne wibracje" daję Oscara. Film ma swoją magię, ale jak jej nie poczujesz, to pewnie nie powali Cię na kolana.

O, tego mi chyba brakowało :) Dziękuję Lapsus :) Poświęciłam mnóstwo miejsca opisowi czegoś, co sprowadza się do feelingu :P Tak, te wszystkie drobne (dla mnie istotne) detale, tworzą rzecz na tyle ładną i harmonijną, że mnie poruszyła. Mogłaby to być nawet opowieść o Popielu i myszach.
Czyli jestem "detalistką" :P:P

Mogę się z lapsusem zgodzić, to rzeczywiście taki film na który albo się łapiesz, albo nie. Ja się nie złapałem. Przykro mi, najwyraźniej jestem uszkodzony ;))

Jesteś uszkodzony, a ja jestem kobietą (jak Kopernik) - OK?;)). Doktorze - litości! Specjalistą od fochów to jestem tutaj ja! Nie musisz tego ciężaru brać na swoje barki :))

Ech, pięknie :-) Nawet tylko czytając recenzję i dyskusję można sobie na moment przypomnieć pozytywny ładunek tego filmu.

A co do sztampowej historii - no cóż, są takie motywy, których podjęcie jest ryzykowne, ale jeśli się zrobi to dobrze, to na prawdę jest popis. Przysłowiowy Hamlet już przecież taki oklepany, a nadal dla aktorów i reżyserów stanowi jakiś tam Everest kariery.

A ja bym jeszcze przywołał dla porządku: http://filmaster.pl/film/brassed-off Orkiestrę. Górnicza orkiestra, bezrobocie, ..."nie wszyscy członkowie orkiestry umieją znaleźć w sobie dość sił, by nadal dzielić z nim tę pasję. Wkrótce jednak wszystko się zmienia wraz z przyjazdem młodej, pięknej Glorii". Ten sam motyw, a jakże inaczej się ogląda!

Dodaj komentarz